Ukraina: potrzeby medyczne w małych miasteczkach są duże i różnorodne
Piotr Michałowski to lekarz anestezjolog, który po raz pierwszy pracował z Lekarzami bez Granic w terenie w 2003 roku. Od tego czasu pracował między innymi w Nigerii, Syrii czy Jordanii. Teraz opowiedział o swoim doświadczeniu w Ukrainie.
Spędziłem w Ukrainie około sześciu tygodni, głównie w rejonie Donbasu, blisko linii frontu. Czasem od strefy walk dzieliło nas tylko 40 kilometrów.
Pierwszą cechą człowieka, który decyduje się na pracę z Lekarzami bez Granic musi być elastyczność. Szybko reagujemy na pojawiające się potrzeby, żeby nasze działania przynosiły realne wsparcie, dlatego nasze plany często się zmieniają.
Naszym głównym zadaniem na miejscu było ustalenie potrzeb w szpitalach na wschodzie Ukrainy. Jeździliśmy, żeby popatrzeć, wejść w zespół i przekonać się czego lekarze naprawdę potrzebują. Odwiedzaliśmy głównie szpitale w mniejszych miejscowościach, które mogłyby reagować w sytuacji napływu dużej liczby rannych pacjentów. Na tych obszarach pozostały często jedynie szkieletowe zespoły, ponieważ przez wojnę wiele osób zdecydowało się wyjechać. Ci, którzy zostali, kierują się różnymi powodami. Niektórzy mają ogromne poczucie misji. Są osoby, których rodzice nie chcą lub nie mogą wyjechać, a oni z kolei nie chcą zostawić swoich starszych rodziców.
Na początku na pytanie „Czego wam potrzeba?” słyszymy zazwyczaj, że wszystko jest. Dlatego trzeba umieć nawiązać relację, zbudować zaufanie, po prostu spędzić z zespołem trochę czasu. Dopiero wtedy zaczynamy widzieć braki i potrzeby, a rozmowy z naszymi ukraińskimi kolegami pokazują, jak możemy wesprzeć wiedzą o opiece nad chorymi w strefie działań wojennych (w tym Lekarze bez Granic mają duże doświadczenie). Fakt, że płynnie mówię po rosyjsku okazał się niebywale pomocny. Mogłem jednocześnie przeskoczyć barierę językową i kulturową (studiowałem medycynę w Polsce pod koniec lat 70-tych). To ich bardzo otwierało. Kiedy zaczynaliśmy rozmawiać, przepraszałem, że nie znam ukraińskiego, ale to nigdy nie był problem.
Szpitali i lekarzy w Ukrainie nie brakuje. Ale potrzeba bardzo konkretnego zaopatrzenia medycznego i wiedzy, żeby móc reagować na napływ dużej liczby rannych pacjentów.
W szkołach medycznych w Europie z reguły rzadko uczy się ludzi, jak radzić sobie z ranami z broni palnej, ranami odłamkowymi. A my, Lekarze bez Granic, mamy do zaoferowania blisko 50 lat doświadczenia w działaniach medycznych prowadzonych w strefach działań zbrojnych. I dzielimy się tą wiedzą. Szkolimy personel medyczny z tego, jak zorganizować izbę przyjęć i triaż, czyli system sortowania medycznego pacjentów potrzebny wtedy, gdy pojawia się duża liczba rannych jednocześnie. Opowiadamy, jak stabilizować chorego. Prowadzimy szkolenia z chirurgicznych technik kontroli urazów („surgical damage control”).
Inna potrzeba to oczywiście odciążenie szpitali przyfrontowych. Od początku kwietnia Lekarze bez Granic to robią, transportując pacjentów specjalnym pociągiem medycznym, zaadaptowanym przez nasze zespoły. Obecnie jesteśmy w stanie zapewnić w pociągu opiekę na poziomie intensywnej terapii. Mamy także własne karetki, którymi przewozimy pacjentów z małych szpitali do Dnipru i dalej na zachód.
W trakcie swojego pobytu najczęściej widziałem pacjentów z ranami odłamkowymi. Ale potrzeby medyczne, zwłaszcza w małych miasteczkach, są duże i różnorodne. Ludzie nie przestali chorować, bo jest wojna.
Tak o swoim pobycie z zespołem Lekarzy bez Granic w Ukrainie opowiadał Piotr Michałowski.
Piotr Michałowski to lekarz anestezjolog, który po raz pierwszy pracował z Lekarzami bez Granic w terenie w 2003 roku. Od tego czasu pracował między innymi w Nigerii, Syrii czy Jordanii. W 2022 roku pracował w Ukrainie.