
Afganistan: 10 lat po ataku na szpital Lekarzy bez Granic w Kunduzie
W związku z 10. rocznicą ataku na centrum urazowe Lekarzy bez Granic w Kunduzie, w którym zginęły 42 osoby (w tym 14 pracowników organizacji), publikujemy esej dyrektora operacyjnego Lekarzy bez Granic w Brukseli.
Renzo Fricke, Dyrektor Operacyjny Lekarzy bez Granic w Brukseli
„Czy nie możecie znaleźć lepszych ludzi do leczenia?”
Jako Lekarze bez Granic usłyszeliśmy to pytanie kilka lat temu podczas spotkania z grupą zbrojną. Rozmawialiśmy wtedy o jednym z naszych szpitali na linii frontu i o tym, że leczyliśmy osoby postrzegane jako wrogowie.
Mija 10 lat od nalotów powietrznych przeprowadzonych przez Stany Zjednoczone, podczas których zginęły 42 osoby – pracownicy, pacjenci oraz opiekunowie – i zniszczone zostało centrum urazowe Lekarzy bez Granic w Kunduzie w Afganistanie. Wywołało to oburzenie, gniew i głęboki smutek; domagano się śledztw; uruchomiono kampanie; a w maju 2016 roku została przyjęta historyczna rezolucja Organizacji Narodów Zjednoczonych nr 2286. (W międzyczasie miały też miejsce niszczycielskie ataki na placówki medyczne w Syrii i Jemenie). Rezolucja stanowczo potępiła ataki na placówki medyczne i ich personel w sytuacjach konfliktów zbrojnych oraz wezwała do zapewnienia większej ochrony. A jednak mimo to Safeguarding Health in Conflict Coalition szacuje, że w 2024 roku opieka zdrowotna była średnio atakowana 10 razy dziennie w obszarach dotkniętych konfliktami. Zamiast poprawy sytuacji, ataki na systemy opieki zdrowotnej nasiliły się wraz z wojnami i przemocą w miejscach takich jak Ukraina, Palestyna, Sudan czy Haiti.

Kiedy szpital przestaje działać albo zespoły medyczne nie mogą już pracować, ludzie cierpią. W dniach poprzedzających bombardowanie szpital Lekarzy bez Granic w Kunduzie był przepełniony, pacjentów lokowano we wszystkich dostępnych przestrzeniach. Tego tygodnia prawie 400 osób – mężczyzn, kobiet i dzieci – otrzymało leczenie po odniesieniu obrażeń w wyniku trwających walk. Potem ta niezbędna linia ratunkowa została przerwana. Z dnia na dzień ponad milion ludzi w północno-wschodnim Afganistanie zostało w dużej mierze pozbawionych dostępu do wysokiej jakości opieki chirurgicznej, a odbudowa tego, co zostało utracone, zajęła prawie sześć lat.
Niestety, niektórzy uznają to za coś pozytywnego. Ataki na opiekę zdrowotną stają się elementem strategii wojskowej – świadomą decyzją o pozbawieniu określonych społeczności ich podstawowego prawa człowieka, jakim jest dostęp do opieki zdrowotnej. I to prowadzi nas z powrotem do pytania: „czy nie możecie znaleźć lepszych ludzi do leczenia?”. Nie ma lepszych i gorszych ludzi. Pacjenci są leczeni bez dyskryminacji, zgodnie z ich potrzebami medycznymi – niezależnie od ich pochodzenia etnicznego, poglądów politycznych, przynależności, wyznania czy płci. Jest to podstawowa zasada międzynarodowego prawa humanitarnego – taka, która nie powinna sprawiać, że pomoc medyczna staje się celem ataków. Nie ma systemu o dwóch różnych poziomach priorytetów, który decyduje o tym, kto zasługuje na opiekę, a kto nie.

Coraz trudniej jest apelować o ochronę szpitali i opieki zdrowotnej, skoro ataki na nie stały się tak proste. Coraz więcej osób zdaje się być znieczulonych na to, jak skandalicznym aktem jest taka ofensywa. Dziś państwo takie jak Izrael musi tylko powiedzieć, że tak, rzeczywiście zaatakowało szpital w Gazie, ale że wiedzą, iż osoby w środku na to zasługiwały. Nawet w wyjątkowych przypadkach, gdy szpital utracił ochronę – a tak nie było w Kunduzie – nie oznacza to, że można bezkarnie atakować pracowników i pacjentów znajdujących się wewnątrz. Poziom międzynarodowej kontroli jest tak niski, że nie żąda się ani uzasadnienia, ani dowodów takich działań. Szpitala nie można zrównać z ziemią przez pomyłkę. A kiedy szpital zostaje zbombardowany, to nie do osób, które się w nim znajdowały, należy obowiązek udowadniania, że nie powinno to było się wydarzyć.
Czy dziś nadal możliwe jest bezpieczne świadczenie opieki medycznej na linii frontu? Jeśli będziemy dalej podążać obecną drogą, odpowiedź może wkrótce brzmieć: nie. Szpital Lekarzy bez Granic w Kunduzie znajdował się w środku szybko zmieniającej się linii frontu, a mimo to wciąż funkcjonował. Leczono tam rannych, nawet gdy obszar przeszedł spod kontroli armii afgańskiej pod kontrolę Talibów. Tak zostało to wynegocjowane i tak właśnie powinien funkcjonować szpital w sytuacji konfliktu. Tymczasem dziś w Ukrainie, gdy szpital znajdzie się po drugiej stronie frontu, często przestaje w ogóle funkcjonować jako placówka zdrowotna.

Pracownicy i pracowniczki opieki zdrowotnej na całym świecie codziennie stawiają się do pracy w warunkach braku bezpieczeństwa i konfliktu, ale trzeba zrobić więcej, by chronić ich i osoby, którym pomagają. Na państwach, które bezkarnie atakują systemy opieki zdrowotnej, musi być wywierana presja do przedstawiania uzasadnień, a ciężar dowodu musi zostać przeniesiony z atakowanych na atakujących.
Być może najważniejsze jest jednak to, aby nadal czuć oburzenie i odrzucać normalizację bombardowania szpitali. Kiedy atakowana jest opieka zdrowotna, jest to czyn haniebny. To nie jest akceptowalna cena. Nie ma „lepszych” ludzi do leczenia.
Historia ośrodka urazowego w Kunduzie
Lekarze bez Granic prowadzą centrum urazowe w prowincji Kunduz w północnym Afganistanie od 2011 roku. 3 października 2015 roku szpital został zniszczony w wyniku amerykańskiego nalotu. W jego wyniku zginęły 42 osoby, w tym 14 pracowników Lekarzy bez Granic.
Nowe centrum urazowe zostało otwarte w innym miejscu w sierpniu 2021 roku i zapewnia kompleksową opiekę ratującą życie pacjentom, którzy doznali urazów, np. spowodowanych wypadkami drogowymi, upadkami, ranami postrzałowymi lub niewybuchami. W 2024 roku zespoły medyczne Lekarzy bez Granic przyjęły 32 628 pacjentów na oddziale ratunkowym centrum urazowego, przeprowadziły 23 217 konsultacji ambulatoryjnych i wykonały 4742 zabiegi chirurgiczne.
