
Senka Stojanović: zagrożenie mogło nadejść w każdej chwili
Chirurg Senka Stojanović współpracuje z Lekarzami bez Granic od 2015 roku. W rozmowie z nami opowiada, jak to jest być kobietą-menadżerem w Jemenie, co ją motywuje do pracy humanitarnej i dlaczego trzeba być przygotowanym na wszystko.
W 2015 wyjechałaś jako chirurg z Lekarzami bez Granic do Egiptu. Jak wspominasz swoją pierwszą pracę w projekcie humanitarnym?
To był dosyć nietypowy projekt. Nietypowy dla Lekarzy bez Granic, ale też nietypowy dla kogoś, kto robi specjalizację z chirurgii: w ogóle nie miał nic wspólnego z chirurgią. Skupiał się za to na zabezpieczeniu podstawowej opieki zdrowotnej osobom uchodźczym i przesiedlonym, które pochodziły ze wschodniej Afryki czy Bliskiego Wschodu.
Na czym polegały tamtejsze działania Lekarzy bez Granic?
Nasze działania skupiały się przede wszystkim na pomocy ofiarom przemocy, w tym seksualnej. Nie była to więc stricte medycyna ogólna. Współpracowaliśmy ze szpitalami w Kairze, stolicy Egiptu, dokąd mogliśmy transportować tych, którzy potrzebowali szerszej pomocy medycznej, przeprowadzenia zabiegu lub diagnostyki obrazowej.
W Kairze szybko nauczyłam się, jakie są zasady działania Lekarzy bez Granic i jak funkcjonuje cała struktura organizacyjna – kto jest za co odpowiedzialny, jak wygląda zarządzanie zagranicznym personelem medycznym w takim dużym zespole.
To była zmiana w ostatniej chwili. Na tydzień przed wyjazdem do Sudanu Południowego dowiedziałam się, że z powodów awaryjnych jednak lecę do Kairu. Było to zabawne, bo przygotowałam się na pół roku pobytu w Sudanie Południowym w klimacie ulewnych deszczy i gęstej dżungli (już nawet kupiłam kalosze), a okazało się, że jadę do metropolii, która tak naprawdę niczym nie różni się od innych wielkich stolic. Dlatego ten pierwszy projekt był dla mnie mocno edukacyjny i nietypowy. Ale zdecydowałam po nim, że chcę kontynuować pracę z organizacją.

Jak wyglądał Twój następny wyjazd z Lekarzami bez Granic?
Mój drugi projekt z Lekarzami bez Granic był w Jemenie i różnił się zupełnie od pierwszego. To już była praca hands-on jako lekarz w środku wojny domowej, blisko linii frontu.
W partnerstwie z jemeńskim ministerstwem zdrowia prowadziliśmy jako Lekarze bez Granic szpital w górach na południu kraju. Sytuacja pod względem bezpieczeństwa była zupełnie inna niż w Kairze. Zagrożenie mogło nadejść w każdej chwili z powietrza, czy też w postaci pocisków albo wybuchów. Zdarzało się kilkukrotnie, że w jednej chwili przybywało do nas kilkadziesiąt rannych. Na szczęście zdarzało się to rzadko, ale jednak były takie przypadki.
Jakie zabiegi wykonuje się w szpitalu w samym środku wojny domowej?
W tym szpitalu zajmowaliśmy się wszystkim – od poradni lekarza rodzinnego, przez leczenie niedożywienia i żywienie terapeutyczne, aż po szczepienia, prowadzenie oddziału położniczego z opieką pre- i postnatalną oraz oddział chirurgii i sale operacyjne. Mimo specjalizacji trzeba było tam robić wszystkiego „po trochu”.
To już było ciekawsze pod względem zawodowym – ale też trudne ze względu na bycie menadżerem jako kobieta. Tam przeważnie pracowali mężczyźni. W lokalnej społeczności kobiety raczej zostawały w domach, czy wychowywały dzieci. Znalezienie lekarek, pielęgniarek, czy położnych z wykształceniem medycznym w regionie było potwornie trudne. Z tego powodu kobiety mają bardzo ograniczony dostęp do opieki zdrowotnej. Kobiety w naszej placówce były zatrudnione tylko na oddziale położniczym i były one na wagę złota. Same w kilka osób zajmowały się wszystkimi położniczymi i kobiecymi aspektami leczenia.
Czy Ciebie jako chirurga Lekarzy bez Granic też obowiązywały takie restrykcje?
Jako jedyny „inny lekarz” mogłam uczestniczyć w leczeniu wszystkich pacjentów, w tym mężczyzn, ponieważ nie pochodziłam z Jemenu. Samo kierowanie zespołem lekarskim i chirurgami na tym projekcie jako kobieta wiązało się z ogromnym wyzwaniem. Wynikło z tego kilka konfliktów, ale wniosek był taki, że w Jemenie po prostu tak jest i trzeba sobie z tym jakoś dyplomatycznie poradzić. Załagodzić wszelkie sytuacje konfliktowe, bo przecież z całym zespołem trzeba współpracować.

Byłaś też w Bangladeszu i w Sudanie Południowym. Co Twoim zdaniem jest najtrudniejsze w pracy lekarza w takich miejscach?
Najtrudniejsze jest to, że codziennie obserwuje się niesprawiedliwość. Widzę, że to, co się dzieje, przydarza się ludziom tylko dlatego, że urodzili się w tym, a nie innym miejscu. Nie wygrali loterii życiowej. Nic innego, po prostu loteria. Najprostsze rzeczy do leczenia albo choroby zapomniane, rzeczy, na które ludzie w innych krajach świata nie umierają, bo są na to szczepionki… Tam wciąż się takie przypadki spotyka i to jest takie niesprawiedliwe. To, w jaki sposób realnie można tym ludziom pomóc to zaledwie ułamek tego, co rzeczywiście jest potrzebne. I trzeba po prostu przypominać sobie cały czas, że jednak to, co się robi dla ograniczonej liczby ludzi, którym się pomaga, to dla nich ogromna różnica. W tym można szukać pociechy.
Weźmy na przykład Sudan Południowy. Tam, żeby dostać się do szpitala, ludzie musieli wędrować dniami. To, jak taki marsz odbija się na ich ogólnym stanie zdrowia, to jest coś, czego nie można spotkać w Europie. Nikt tu nie chodzi do szpitala dniami przez pola czy też dżunglę na boso. Widujemy na projektach bardzo zaawansowane stany chorób, z którymi czasami trudno sobie poradzić, mając bardzo ograniczone zasoby, ograniczony dostęp do leków, do sprzętu, do personelu, który się zna na pewnych rzeczach.
Ta praca nauczyła mnie być bardziej ogólnym lekarzem, mniej zamkniętym w swojej specjalizacji. Bo trzeba być przygotowanym na wszystko. Można trafić na kobietę ciężarną, chore dziecko, osobę, która ma malarię, kogoś, kto ma oparzenia, kogoś, kto został ukąszony przez węża.
Czy Twoim zdaniem obecność Lekarzy bez Granic coś zmienia w tych miejscach?
Tak, jak 10 lat temu byliśmy w ponad 70 krajach świata, tak dzisiaj jesteśmy w tych miejscach. Ciągle otwierają się nowe projekty, bo potrzeby dalej są, a z każdym dniem pojawiają się nowe. Moim zdaniem zapotrzebowanie na działania organizacji takiej, jak Lekarze bez Granic nieustannie się zwiększa. Nawet kwestia zmian klimatu: z czasem będzie więcej susz, powodzi, pożarów, w efekcie więcej ludzi będzie cierpieć. To wszystko jest ze sobą połączone. Może nie mamy dużego wpływu na decyzje, które są podejmowane odgórnie. Ale jeśli na naszym codziennym poziomie możemy komuś zmienić życie albo poprawić jego warunki, to trzeba się z tego cieszyć. Jeśli jesteśmy w stanie to zrobić dla kilkuset, kilku tysięcy osób, to jest jednak coś. To naprawdę motywuje do dalszej pracy.
A co tobie daje ta praca?
Bardzo wiele. Doświadczenie w tych projektach poszerzyło moje horyzonty pod względem osobistym, ale przede wszystkim medycznym. Musiałam nauczyć się bardzo szybko bardzo wielu rzeczy, o których nie było mowy na specjalizacji chirurgicznej albo w pracy w szpitalu w Europie. Wynikało to często z różnych kontekstów albo wcześniejszych wydarzeń w życiu ludzi, które wpływały na ich ogólny stan zdrowia.

Będziesz dalej pracować z Lekarzami bez Granic?
Gdyby ktoś mi jutro powiedział „słuchaj, chcesz jechać do Jemenu na projekt?”, to pakuję walizkę i jadę. Są osoby, które po powrocie z pierwszego projektu decydują się więcej nie wyjeżdżać na projekty. Myślę, że może to być kwestia innych wyobrażeń na temat pracy w Lekarzach bez Granic. Ale ja będę jeździć dalej.
Senka Stojanović jest związana z Lekarzami bez Granic od 2015 roku. Jako chirurg pracowała w projektach humanitarnych, niosąc specjalistyczną pomoc medyczną osobom dotkniętym skutkami wojen, przesiedleń oraz katastrof naturalnych. Do tej pory pracowała m.in. w Egipcie (2015-2016), w Jemenie (2016-2017), w Bangladeszu (2018) oraz w Sudanie Południowym (2019). Ukończyła Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie ze specjalizacją w chirurgii ogólnej. Obecnie pracuje jako chirurg w St. Mary’s Hospital na jednym z największych centrów urazowych w Londynie.