Widziałem wiele ciał. Historie rannych z Sudanu
Zespoły Lekarzy bez Granic pomagają uchodźcom z Sudanu w Czadzie. Pacjenci opowiadają o przemocy, jakiej doświadczyli po drodze z Al-Dżunajny.
Region Darfuru już od ponad dwóch dekad zmagał się z wojną i przemocą na tle etnicznym. Obecnie trwające walki – które najpierw wybuchły w Chartumie między Sudańskimi Siłami Zbrojnymi (SAF) a paramilitarnymi Siłami Szybkiego Wsparcia (RSF) – ponownie roznieciły podziały w społecznościach w całym Darfurze, zwłaszcza w mieście Al-Dżunajna.
Intensywne walki, przemoc między społecznościami i zakrojone na szeroką skalę ataki na ludność cywilną zmusiły setki tysięcy ludzi do ucieczki przez granicę do Adré we wschodnim Czadzie. Podobnie jak inne miasta wzdłuż granicy Czadu i Sudanu, Adré zmaga się z nagłym przyjęciem dużej liczby uchodźców. Tymczasem dostęp do żywności, opieki medycznej i innych podstawowych dóbr i usług był tam utrudniony już wcześniej.
Nasze zespoły zapewniają opiekę w Adré od 2021 roku.
W ciągu ostatnich trzech miesięcy znacznie zwiększyliśmy działania, aby wzmocnić możliwości lokalnych placówek opieki zdrowotnej i poprawić jakość leczenia. To odpowiedź na ciągłe przybywanie dużej liczby osób z ogarniętego konfliktem Sudanu, często z ranami postrzałowymi i innymi obrażeniami odniesionymi w drodze z Al-Dżunajny. W relacjach z ostatnich tygodni wielu pacjentów przekazywało, że padli ofiarą arabskich bojówek w Al-Dżunajnie i podczas ucieczki do Czadu. Oraz, że byli celem ataków z powodu bycia Masalitami.
Nie spodziewaliśmy się tylu rannych
Pod koniec maja i na początku czerwca w Darfurze Zachodnim przemoc się nasiliła. Zaledwie kilku rannym udało się uciec przez granicę z Czadem do ratunkowego oddziału chirurgicznego utworzonego przez zespoły Lekarzy bez Granic.
Odgłosy eksplozji i widok smug dymu codziennie przypominały o walkach toczących się tuż za granicą w Sudanie. 2 czerwca w szpitalu leczono łącznie 72 rannych pacjentów. Większość z nich miała rany postrzałowe i pochodziła z miasta Masterei i jego okolic, na południe od Al-Dżunajny. Po dotarciu do czadyjskiego miasta Goungour ranni otrzymali opiekę od personelu medycznego Ministerstwa Zdrowia i Lekarzy bez Granic oraz zostali skierowani do szpitala. W tym czasie pojawiły się doniesienia o setkach, jeśli nie tysiącach rannych, którzy nie mieli dostępu do niezbędnej opieki medycznej w Darfurze, gdzie wiele placówek medycznych zostało splądrowanych i uszkodzonych oraz brakowało w nich personelu i zaopatrzenia. Główna droga łącząca Adré z Al-Dżunajną, stolicą Zachodniego Darfuru, była wówczas zamknięta.
Wszystko zmieniło się 15 czerwca, kiedy ludziom udało się uciec do Adré po dwóch miesiącach spędzonych w Al-Dżunajnie. Tylko tego dnia szpital w Adré przyjął 261 rannych pacjentów.
Papi Maloba, jedyny chirurg Lekarzy bez Granic obecny w tym czasie w Adré, rozpoczął dzień jak zwykle: po wykonaniu obchodu pacjentów i wybraniu tych, którzy mieli udać się na salę operacyjną, on i jego zespół zaczęli operować młodego chłopca.
Nagle zaczęły się wezwania: Chodźcie, chodźcie, zewsząd przybywają pacjenci!
Wyjaśniłem moim kolegom, że nie możemy zostawić tego pacjenta z otwartym brzuchem. Na sali operacyjnej było spokojnie, ale na zewnątrz panowało ogromne zamieszanie. Pacjentów przywoziły pojazdy połączonych sił wojskowych Czadu i Sudanu i samochody zespołów Lekarzy bez Granic, inni przybywali na wozach ciągniętych przez osły lub byli niesieni przez krewnych. Nie wiedzieliśmy od kogo zacząć. Obrażenia były poważne: brzucha, klatki piersiowej, kończyn dolnych, pośladków i pleców. Naszym zadaniem była selekcja najpoważniejszych obrażeń, zbadanie ich i nadanie im pierwszeństwa do operacji.
W mgnieniu oka – w mniej niż dwie godziny – szpital zamienił się w istny obóz. Nie wiedzieliśmy, gdzie umieścić pacjentów, którzy wciąż napływali. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jeśli droga do Al-Dżunajny zostanie otwarta – jeśli uda się wynegocjować otwarcie korytarza, który przepuści pacjentów z tego miasta – do szpitala w Adré przybędzie więcej osób. Byliśmy przygotowani, ale nie spodziewaliśmy się tak wielu rannych pacjentów naraz. Myśleliśmy, że następny dzień będzie nieco spokojniejszy, że pozwoli nam to wszystko odpowiednio zaplanować. Było tylko gorzej: następnego dnia przyjęliśmy blisko 400 nowych rannych.
Dr Papi Maloba, chirurg Lekarzy bez Granic
Mieszkańcy Adré zareagowali na ten masowy napływ ofiar, podejmując wiele wysiłków, aby przyjąć nowo przybyłych i zapewnić im opiekę medyczną. Trzeba było zrobić miejsce, rozstawić namioty i znaleźć dodatkowe wsparcie. Mieszkańcy miasta przynosili żywność dla pacjentów i uchodźców. Główny lekarz szpitala i rezydent pediatrii pomagali na oddziale chirurgii ratunkowej wraz z kilkoma pracownikami Ministerstwa Zdrowia, podczas gdy organizacja pozarządowa Première Urgence Internationale zajęła się tak zwanymi „zielonymi przypadkami”, w których zgodnie z podziałem w triażu życie pacjenta nie było bezpośrednio zagrożone.
858 rannych w trzy dni
Napływ rannych do szpitala w Adré był jednym z największych, jaki nasze zespoły kiedykolwiek widziały. Od 15 do 17 czerwca przyjęto 858 rannych, w tym 387 tylko jednego dnia, 16 czerwca. W kolejnych dniach izba przyjęć przyjmowała średnio 46 rannych pacjentów dziennie. Od 25 czerwca do końca lipca średnia spadła do 10 lub mniej pacjentów każdego dnia.
Zdecydowana większość pacjentów odniosła wielokrotne rany postrzałowe, szczególnie brzucha, pleców i nóg. Byli to głównie mężczyźni, kobiet i dzieci było mniej. Najmłodszy hospitalizowany pacjent miał dwa miesiące, a najstarszy ponad 70 lat. Siedmiu pacjentów zmarło w chwili przybycia.
Około 47 proc. pacjentów, ocenionych jako „przypadki zielone”, było w stanie chodzić. Około 49,5 proc. zostało sklasyfikowanych jako „żółte przypadki” lub ci, którzy wymagali leczenia, ale ich ogólny stan pozwalał im czekać bez krytycznego pogorszenia. 3,4 proc. stanowiły nagłe przypadki wymagające bardzo szybkiego leczenia, sklasyfikowane jako „czerwone”. Pacjenci z otwartymi złamaniami wymagającymi operacji ortopedycznej, która nie była dostępna w szpitalu Adré, byli kierowani do szpitali w Abéché w Czadzie.
Wysoki odsetek „zielonych” i „żółtych” przypadków sugeruje, że tylko ci, których stan był wystarczająco stabilny, aby odbyć podróż, byli w stanie dotrzeć do zespołów Lekarzy bez Granic w Czadzie. Wiele innych osób w bardziej krytycznym stanie pozostało w Darfurze.
W dniach 15-18 czerwca 62 ciężarne kobiety z ranami postrzałowymi oraz obrażeniami powstałymi w wyniku pobicia i innych napaści otrzymały leczenie.
Pierwszą pacjentką, do której mnie wezwano, była kobieta, która została postrzelona w brzuch i klatkę piersiową, gdy była w szóstym miesiącu ciąży. Bardzo się o nią baliśmy, ponieważ kawałek kuli utkwił w jej macicy. Dziecko niestety zmarło, ale kobieta przeżyła. Uderzający był widok tak wielu ciężarnych kobiet z obrażeniami kończyn i brzucha. Pochodziły one z Al-Dżunajny i relacjonowały straszne sceny, takie jak uciekanie przed kulami, ryzykując utratę dzieci po drodze, a także napaści i gwałty.
Clémence Chbat, położna Lekarzy bez Granic
Z kilkoma wyjątkami, ranni pacjenci szpitala w Adré należą do grupy etnicznej Masalitów, niearabskiej społeczności Darfuru, która żyje zarówno w Czadzie, jak i Sudanie. Już przed konfliktem istniała w Adré duża społeczność Masalitów, co częściowo wyjaśnia, dlaczego osoby uciekające przed przemocą szukały schronienia właśnie tam. Historie, którymi się dzielą, odzwierciedlają doświadczenia Masalitów z Al-Dżunajny – doświadczenia, które nie obejmują całej populacji Darfuru Zachodniego czy Al-Dżunajny.
Świadectwa ukazujące przemoc wymierzoną w grupy etniczne
Wielu pacjentów opowiadało, że zostali zaatakowani przez arabskie bojówki w Al-Dżunajnie i podczas ucieczki do Czadu. Zgłaszają, że byli celem ataków ze względu na bycie Masalitami.
Kiedy wojna między armią sudańską a Siłami Szybkiego Wsparcia zaostrzyła się, Al-Dżunajna pogrążyła się w chaosie. Przemoc i kradzieże rozprzestrzeniły się, ponieważ siły rządowe i policyjne zniknęły z miasta. Początkowo nie planowałam opuszczać Al-Dżunajny. Ja i moje dwie córki wraz z matką i czterema siostrami przeniosłyśmy się do obozu dla uchodźców w dzielnicy Al Madares. To miejsce nie było jednak bezpieczne. Okolica była nieustannie bombardowana i ostrzeliwana. Arabskie bojówki atakowały cywilów w schronach i budynkach. Przez jakiś czas miałyśmy trochę soczewicy i mąki kukurydzianej, ale skończyły się nam po miesiącu. W tym czasie nie miałyśmy opieki medycznej ani żadnych leków. Potem arabskie bojówki zaatakowały nas w schronieniu. Powiedzieli nam, że to nie jest nasz kraj i dali nam dwie opcje: natychmiast wyjechać do Czadu lub zostać zabitym. Zabrali kilku mężczyzn i widziałam, jak rozstrzeliwali ich na ulicach, bez nikogo, kto mógłby pochować zwłoki. Uciekłyśmy więc w dużej grupie.
H, 26 lat
W innych świadectwach powtarzają się podobne groźby i doniesienia o atakach w dzielnicach takich jak Al Madares, Al Jabal, Area 13 i Al Jamarik, a także o obecności snajperów celujących w cywilów wychodzących po wodę lub zapasy.
Nikomu nie wolno było wchodzić ani wychodzić [z domu]. Ludzie próbowali czerpać czystą wodę z niektórych wadi lub źródeł, ale strzelali do nich snajperzy. Na początku był opór ze strony uzbrojonych grup Masalitów, ale nie były w stanie się utrzymać.
N, 25 lat
Inni pacjenci wspominają ciągłą przemoc na tle etnicznym w drodze do Czadu i dziesiątki punktów kontrolnych.
W drodze do Czadu zatrzymywano nas na wielu punktach kontrolnych. Pytali nas z jakiego plemienia jesteśmy. Celowali w Masalitów. Jestem z plemienia Fur i tam w punkcie kontrolnym nie można ich okłamać, ponieważ rozpoznają Masalitów z wyglądu. Kazali Masalitom opuścić samochody i nie wiem, co się z nimi stało, bo odjechaliśmy.
M, 35 lat
18 czerwca zapłaciłem arabskiemu uzbrojonemu kierowcy 300 000 funtów sudańskich [około 500 dolarów], aby zabrał moją żonę i dzieci do Adré. Nie mogłem z nimi wyjechać, ponieważ kierowca powiedział, że to nie jest bezpieczne dla mojej rodziny. Jeśli będę w pobliżu, będą wiedzieć, że jesteśmy z plemienia Masalitów. 25 czerwca wybrałem się na wzgórza w północnej części Al-Dżunajny, aby spróbować złapać sygnał komórkowy. Kiedy spojrzałem w dół doliny, zobaczyłem co najmniej 20 ciał i modliłem się do Boga, aby mnie ocalił i pozwolił mi dołączyć do mojej rodziny. Wyjechałem 28 czerwca i na wszystkich punktach kontrolnych kierowca mówił „to jeden z nas” i wszystko było w porządku. Oczywiście zapłaciłem mu dużo pieniędzy, żeby tak powiedział, a wiele osób nie dotarło do Czadu i zostało zabitych tylko dlatego, że byli Masalitami.
K, 44 lata
Decyzja o ucieczce
W połowie czerwca, po kilku tygodniach starć i przemocy, duża cześć ludności Masalit zdecydowała się na próbę ucieczki z Al-Dżunajny do Czadu. Skłoniły ją do tego m. in. informacja o zabójstwie gubernatora, eskalacja gróźb oraz doniesienia o masakrze podczas próby dotarcia do obozu armii sudańskiej w Ardamatta, obszarze we wschodniej części miasta.
Wieczorem w środę 14 czerwca miałem dość i czułem, że nie mogę zostać. Nasza rodzina opuściła dom i razem z około 200 osobami ruszyliśmy w kierunku Ardamatta w północno-wschodniej części Al-Dżunajny. Kiedy dotarliśmy do dzielnicy Al Naseem, zaczęli do nas strzelać z dachów budynków. Wszyscy uciekali we wszystkich kierunkach. Zabili wielu z nas, to była masakra. Nie mogliśmy nikomu pomóc ani nieść zabitych i rannych, każdy uciekał w obawie o swoje życie. Biegłem z żoną, naszym rocznym dzieckiem i małą grupą ludzi. Dotarliśmy do dzielnicy Al Madares i ruszyliśmy dalej. Skierowaliśmy się na zachód i napotkaliśmy więcej arabskich milicji, które zabrały nam pieniądze i telefony. Ośmioro moich dzieci przebywa w obozie wojskowym Ardamatta i nie wiem, czy mają się dobrze, ponieważ kontakt jest bardzo utrudniony. Mam nadzieję, że są bezpieczne.
A, 40 lat
Nie było gdzie się ukryć, ponieważ teren był otwarty i płaski. Ośmiu moich przyjaciół zostało zastrzelonych podczas próby dotarcia do obozu wojskowego w Ardamatta. Mój kuzyn również został postrzelony w udo i jest obecnie leczony w szpitalu Adré.
A, 28 lat
Sytuacja stawała się naprawdę zła. To była zbiorowa decyzja o wyjeździe. Wiele osób uciekło pieszo, kierując się do Ardamatta, aby uzyskać ochronę od armii sudańskiej. Zostaliśmy zatrzymani i ostrzelani. Nie jestem w stanie powiedzieć ilu, ale widziałem wielu martwych i rannych ludzi leżących na ziemi. Jedynym rozwiązaniem było udanie się na zachód do Adré, [więc] ludzie zaczęli iść do Czadu.
N, 25 lat
Podróż do Czadu była niezwykle niebezpieczna. Pacjenci mówili, że używali różnych środków, aby się tam dostać: pieszo, w konwojach i pojazdach, których kierowcy oferowali przejazd za duże sumy pieniędzy. Ryzykowali zostanie okradzionym, napadniętym, zgwałconym lub zabitym na punktach kontrolnych. Wielu pacjentów zgłaszało, że uzbrojeni mężczyźni strzelali do uciekających ludzi. Miasto Shukri jest wymieniane w kilku relacjach jako jeden z najniebezpieczniejszych punktów na trasie.
Kobiety i dzieci zebrały się [w] okolicy Al Jamarik o 4 rano. Naszym planem było rozpoczęcie marszu na zachód [do Czadu]. Potem dołączyli do nas mężczyźni. Niektórzy mieli broń i samochody, aby bronić ludzi po drodze. Zostaliśmy zaatakowani podczas przekraczania miasta o nazwie Shukri. Wielu zostało zabitych przez miejscowych. Ludzie padali jak muchy, to był kompletny chaos. Ci, którzy tam nie zginęli, byli dalej od strzelających lub inni ludzie przed nimi przyjęli kule. Tylko w ten sposób niektórzy z nas przeżyli.
L, 36 lat
W Shukri zatrzymała nas mała grupa i poprosiła, byśmy usiedli. To było jak Dzień Sądu Ostatecznego. Byłem przerażony, modliłem się do Boga, aby wyciągnął mnie stamtąd żywego. [Powiedzieli]: Wszyscy niewolnicy muszą wstać i jeśli chcecie żyć, opuśćcie Sudan, ponieważ Sudan jest dla Arabów. Zaczęliśmy uciekać, a uzbrojeni mężczyźni strzelali do przypadkowych ludzi. Zostałem postrzelony w prawą stopę. Krwawiłem, ale nie przestałam iść. W pewnym momencie wziąłem swój biały turban, owinąłem nim stopę i nie zatrzymywałem się, mimo że byłem zmęczony, miałem zawroty głowy i bardzo bolała mnie głowa. Czułem się zagubiony. Podążałem za grupą jak owca w stadzie. Nigdy w życiu nie byłem tak spragniony, a tę niewielką ilość wody, jaką mieliśmy, zachowaliśmy dla mojej córki. Wszędzie, gdzie spojrzałem, widziałem śmierć. Wierzcie lub nie, ale śmierć ma zapach i czułem go. Po drodze widziałem wiele trupów. Pomyślałem, że za kilka chwil mogę do nich dołączyć. Ale na szczęście dotarliśmy do granicy. Wtedy zobaczyłem białego SUV-a należącego do Lekarzy bez Granic, który zabrał mnie i zawiózł do szpitala w Adré, gdzie byłem leczony i objęty opieką.
C, 40 lat
Narastający kryzys humanitarny
Około 200 rannych pozostaje w szpitalu w Adré. Niektórzy z nich będą potrzebować długofalowej opieki medycznej, w tym fizjoterapii, aby mogli powrócić do zdrowia. Pod koniec czerwca Lekarze bez Granic postawili szpital polowy i rozpoczęli w nim działania, aby poprawić dostępność i jakość opieki.
Władze i UNHCR szacują, że w połowie lipca we wschodnim Czadzie przebywało 260 000 nowych sudańskich uchodźców. Ten nagły wzrost liczby ludności generuje poważne potrzeby humanitarne we wszystkich obszarach: opieki medycznej, schronienia, pomocy żywnościowej, wody i urządzeń sanitarnych.
– Kiedyś na oddziale pediatrycznym przebywało od 35 do 50 dzieci jednocześnie, ale obecnie leczymy od 200 do 250 dzieci. 80 procent z nich ma ciężkie ostre niedożywienie z powikłaniami. Jednym z dzisiejszych priorytetów musi być rozszerzenie usług pediatrycznych i żywieniowych w ośrodkach zdrowia i ośrodkach dla uchodźców, aby leczyć dzieci wcześniej, zanim ich stan się pogorszy – tłumaczy dr Japhet Niyonzima z Lekarzy bez Granic.
Na obszarze, który odczuwa skutki konfliktu w Sudanie i gdzie już wcześniej zmagano się z brakiem bezpieczeństwa żywnościowego, dostępu do wody i opieki zdrowotnej, pomoc humanitarna jest bardzo potrzebna.
Wpłać darowiznę na działania Lekarzy bez Granic
Ratujemy zdrowie i życie w ponad 70 krajach na świecie, w tym w Sudanie. Wpłać teraz i wesprzyj nasze działania. Dziękujemy!
"*" oznacza pola wymagane