Ukraina: znowu w drodze
16.03.2022
Aleksandr Burmin*, pracownik Lekarzy bez Granic w Ukrainie, opowiedział o swoim doświadczeniu wojny. Jak wielu innych, został zmuszony do opuszczenia swojego domu i ucieczki.
Gdy 24 lutego w Kijowie nastał świt, obudził mnie odgłos wybuchów i wycie syren przeciwlotniczych. Skulony w moim małym mieszkaniu w mieście, czułem się chory z niepokoju. Od razu wiedziałem, że życie moje i wielu innych już nigdy nie będzie takie samo. Stało się coś nieodwracalnego: promyk nadziei, który utrzymywał nas przy życiu pomimo rosnącego strachu przed zbliżającą się wojną, został gwałtowanie zgaszony.
Dorastałem wśród równin i hałd węgla na terenie dzisiejszej wschodniej Ukrainy. Duża rodzina w trzypokojowym mieszkaniu – spędziliśmy wiele pełnych śmiechu wieczorów nad sałatką jarzynową i barszczem. Po nauce w międzynarodowej szkole językowej w Gorłówce, wyjechałem z Ukrainy do Stanów Zjednoczonych. W końcu rodzina przyciągnęła mnie z powrotem do kraju.
Wojna wybuchła w 2014 roku i musiałem przenieść się do Kijowa, gdzie zarejestrowałem się jako „osoba wewnętrznie przesiedlona”. Powoli odnajdywałem się w mieście, pracowałem dla organizacji społecznych, potem działałem w globalnej koalicji na rzecz walki z ubóstwem. W końcu trafiłem do organizacji Lekarze bez Granic. Ponieważ Lekarze bez Granic koncentrowali się na poprawie dostępu do opieki zdrowotnej we wschodniej Ukrainie, dostrzegłem w tym szansę na utrzymanie więzi z regionem, z którym nadal czułem się silnie związany, mimo tego, że dalej mieszkałem w Kijowie.
Tragedia, która spotkała wschodnią Ukrainę objęła teraz cały kraj. W bardzo krótkim czasie miliony osób zostały zmuszone do opuszczenia swoich domów. Wiele osób zostało przesiedlonych na terenie Ukrainy, a około dwóch milionów zostało uchodźcami w krajach sąsiadujących. W miejscu, w którym obecnie przebywam, są wszędzie wokół mnie.
Wojna powraca – tym razem ostrzejsza, bardziej brutalna i z siłą, która, obawiam się, pozostawi blizny w nas wszystkich.
Jestem ponownie zmuszony do ucieczki. Kiedy wraz z atakami lotniczymi i walkami miejskimi wojna dotarła do Kijowa, podjąłem trudną decyzję o wyjeździe. Na początku pozostałem w mieście, z którego od pierwszych dni wojny setki tysięcy osób uciekło. Przez kilka dni jedyne, co słyszałem, to przeszywające odgłosy ostrzału artyleryjskiego i rakiet. Aż jednego dnia zadzwonili do mnie koledzy i powiedzieli, że jeden z ostatnich konwojów humanitarnych wkrótce opuści Kijów. Wpadłem w panikę. Miałem wrażenie, jakby miasto zostało pozbawione życia ludzkiego. W pośpiechu wrzuciłem kilka ubrań do torby, złapałem najważniejsze dokumenty, wziąłem samochód i opuściłem Kijów.
Jestem teraz w drodze, mały punkt w ogromnej, niekończącej się karawanie ludzi, którzy przybywają do zachodniej Ukrainy. Czuję się zagubiony i zdezorientowany, wściekły na tę straszliwą wojnę, przerażony bezsensowym cierpieniem zadawanym ludziom. Boję się, co będzie dalej.
Mimo tego, czuję, że mam więcej szczęścia, niż moi koledzy z pracy we wschodniej Ukrainie, którzy obecnie przeżywają piekło. Oblężenie Mariupola przepełnia mnie gniewem, Wołnowacha jest miastem widmem, pod ciężkim ostrzałem. Zniszczone zostały szkoły, szpitale i domy. Cały postęp, jaki dokonał się we wschodniej Ukrainie w latach po wojnie w 2014 roku, legł w gruzach.
Od pewnego czasu wschodnia Ukraina starała się wzmocnić swoje instytucje i usługi publiczne. Nawet organizacje pomocowe odchodziły od dostarczania pomocy humanitarnej na rzecz wsparcia rozwoju. Lekarze bez Granic odeszli od bezpośredniego zapewniania usług medycznych i zaczęli wspierać system opieki zdrowotnej, żeby ulepszyć dostęp do niej. Wspieraliśmy sieć wolontariuszy, którzy pomagali ludziom – wielu w podeszłym wieku – mieszkającym w odległych miejscach w uzyskaniu szybkiej diagnozy i leczenia oraz w zdobyciu leków z aptek.
W dramatycznie zmienionym krajobrazie praca, którą wykonywałem z Lekarzami bez Granic, nie jest już możliwa. Wielu kolegów znalazło się w tej samej sytuacji. Jednak nawet w najtrudniejszych okolicznościach, ciężko pracują, żeby zapewnić pomoc medyczną.
Chcę zrobić więcej, żeby pomóc. Ale jestem uwikłany w wir wydarzeń, w którym zwykłe życiowe pewniki zawaliły się wokół mnie. Potrzeba będzie ogromnej odporności, aby odbudować się po tym, co dotknęło nas z taką siłą.
*Aleksandr Burmin (imię zmienione) jest pracownikiem Lekarzy bez Granic w Ukrainie